środa, 21 września 2011

Oto ona- to z nią walczymy :)


Wyobraźcie sobie, że już teraz wiem nie tylko to, jak kaloria wygląda, ale również to, jak powinno wyglądać jej zwalczanie ;)

No dobrze, może nie ja wiem, ale zaprzyjaźniona duszyczka, którą tak natchnął mój blog, że postanowiła pomóc mi w rozwinięciu jego wizualnej strony :)

Muszę przyznać, że mi te rysuneczki bardzo przypadły do gustu. Dziękuję Ci Iza za to, jak bardzo wciągnęłaś się w moją walkę z kalorią :)

Mam nadzieje, że nasza wspólna praca pomoże nie tylko nam, ale każdemu kto na ten blog zajrzy.
Gorąco zapraszam! :)

A tymczasem, proszę. Oto to małe, podstępne coś, co podkrada się do nas ukradkiem i żeruje nam na brzuszku i innych częściach ciała :))

Rysunek wykonała Iza Kotlarska.

Jak WAM się podoba???? :)


piątek, 16 września 2011

To geny??? To one sa winne???


Trochę mnie tu nie było, fakt. Ale dobrze ten czas spożytkowałam. Czytałam najróżniejsze artykuły, które w ostatnim czasie pojawiły się w sieci. I...


Myślę, że powoli znajduje światełko w tunelu, że zaczynam łapać tą nitkę, która doprowadzi mnie do kłębka :)
Co takiego przeczytałam? A coś takiego, co może być odpowiedzią na pytanie: dlaczego inni mogą jeść wszystko i nic im nie jest, nie tyją - podczas gdy ja jedząc jak wróbelek nie chudnę ni w ząb?


Okazuje się, że najnowszym trendem w dietetyce jest tzw Metabolic Typing czyli określenie osobistego typu przemiany materii. Wg tej teoririi każdy z nas w odmienny sposób trawi i przyswaja produkty, które spożywamy. I tak dla jednych mięso i tłuszcze to idealny posiłek i świetne źródło energii, dla innych jest to zbyt duże obciążenie dla organizmu, który dusi się i krztusi jak stary maluch.
Podobno odkryli to już starożytni rzymianie, tworząc powiedzenie: Pokarm jednego człowieka może być trucizną drugiego.
Tylko... Biorąc pod uwagę tachich władców jak Neron czy Kaligula, nie do końca jestem pewna, czy była to przenośnia czy chodziło o dokładne znaczenie słów.


Ale wracajmy do naszych rozważań. Ważnym punktem wyjścia do zrozumienia naszego organizmu jest zgłębienie pojęcia, metabolizm. Co to właściwie jest za czort? Otóż jest co całość procesów chemicznych i biologicznych zachodzących w naszym organizmie w celu podtrzymania życia. Niezwykle ważnym elementem w tym procesie jest pożywienie, które dostarcza nam niezbędnych witamin, mikroelementów, enzymów i składników odżywczych.
Ale tak jak do prania kolorowych rzeczy nie każdy proszek się nadaje, tak nie wszystkim organizmom odpowiada to samo paliwo.
A kto za to odpowiada? Genetyka! To ta „pramatka natura” zaprojektowała nas w ten sposób, że nie wszyscy możemy jeść to samo w tych samych ilościach. Mało tego, te same produkty mogą wpływać na jedzących je różnorako: jedni będą czuć przypływ energii i chęci do życia, dla drugich będzie to bez znaczenia, a dla trzecich może to wręcz zaszkodzić.


Na tych podstawach dietetycy stworzyli teorie o trzech podstawowych typach metabolizmu:
  • szybki spalacz
  • - wolny spalacz
  • osobnik zbilansowany.
I tak np. dla szybkiego spalacza najlepsza jest dieta oparta na MIĘSIE, bogata w TŁUSZCZE i pewne ilości warzyw. Dodatkowo powinien dostarczać do organizmu witaminy z grupy E (ponieważ nie jest to mój typ metabolizmu, dlatego nie zagłębiam się w niego więcej i tylko sygnalizuje, że takowa bestia jest- muszę potwierdzić, że sama z osobnikiem z takim typem metabolizmu mam do czynienia; najczęściej kiedy pytam co chce na obiad odpowiada: MIĘSO; może zżerać chamburgery o pierwszej w nocy i nadal wyglądać jak patyk! Czy to jest sprawiedliwość? )


Wolny spalacz natomiast wymaga diety opartej na węglowodanach w szczególności na owocach i warzywach, mniejszej ilości białka i na witaminach z grupy B.
Osobnikiem zbilansowanym nie będziemy się zajmować- to nuuuuuda ;)


Ok. NA dziś dość, idę dalej zgłebiac tajniki teorii o wolnym spalaczu.
A co Wy o tym myślicie???


żeby nie było, to mój wpis był inspirowany artykułem ze strony: http://www.odchudzanie-raport.pl/dieta-metaboliczna

piątek, 9 września 2011

gruba - chuda - o kurcze ale ja jestem gruba!!!


Ostatnio dużo czasu spędzam w siedzi- penetruje strony internetowe i blogi ludzi z podobnymi do mnie problemami. A może właśnie niepodobnymi?
Dziś parę razy trafiłam na blogi dziewczyn chorych na anoreksję. Przyznam, że mną wstrząsnęły. Początkowo myślałam, że moje i ich problemy są zupełnie różne, ale...
To nieprawda. I one i ja mamy ten sam problem. Problemem jest jedzenie. A raczej to, co siedzi w naszej psychice i to, w jaki sposób myślimy o jedzeniu. Nasze problemy są lustrzanym odbiciem, tylko ich (albo moje) znajdują się po tej drugiej, martwej stronie.

Tak, problem jedzenia to problem myślenia. Myślenia o nim i łączenia ich z problemami.

Kiedy jestem zdołowana, pożądam czekolady. Kiedy mam ciężki dzień, potrzebuję wzmocnić się solidną porcją jedzonka. Kiedy mam problem- sięgam po lody. Kiedy dobrze się bawię- dogryzam chipsy do piwa, kiedy się relaksuje oglądając film, robię dokładnie to samo.
A przecież bardzo często nie jestem głodna. Robię to, by mieć złudne poczucie bezpieczeństwa, tej mojej prywatnej oazy, mojego świata chwilowego zapomnienia, chwilowego szczęścia.
Tak, chwilowego, ponieważ potem wstaje kolejny dzień i... I mam uczucie, że dziś jestem jakby cięższa niż wczoraj. :(

A dokarmiony Pan Fałd z radością podskakuje, podczas gdy ja łapię zadyszkę biegnąc na tramwaj.
A potem znowu kolejny dzień relaksu/ smutku/ problemów i pękają kolejne rekordy na wadze.

Aż pewnego dnia podchodzę do lustra, patrzę i krzyczę: o kurcze ale ja jestem gruba!

Tylko przyzwyczajenie do chipsów, lodów, ciasteczek i innych smakołyków zostaje. A takie jedzenie jest najbardziej podstępne i potrzebny jest dodatkowy detoks żeby się z nimi rozstać.

Wam też najtrudniej rozstać się z tymi smakołykami?
Kurcze, ja wiem, że to kaloryczne, że niezdrowe, ale mmm smaczne :)

A na koniec przychodzi takie otrzeźwienie jak poniżej!


poniedziałek, 5 września 2011

rozmyślania czas zacząć!

Minął prawie tydzień od ostatniego wpisu i co?
Czy zrobiłam jakieś postępy? Czy znalazłam jakąś niezwykle skuteczną i rewolucyjną dietę?
Chwileczkę, spokojnie, nie od razu Kraków zbudowano :)


Zanim znowu bezmyślnie wpadnę w pułapkę odchudzania-sprawdzania wagi-głodowania- wyrzeczeń i łez, wolę poświęcić czas na to, by przygotować siebie i swój organizm na to, by po raz ostatni przeprowadzić rewolucję w moim życiu. Postanowiłam skupić się na tym, jak to właściwie jest z moim organizmem, jak on funkcjonuje i dlaczego nie mogę schudnąć stosując wszystkie powszechnie znane diety? A może istnieje gdzieś w świecie jakaś nowa, rewelacyjna kuracja, którą muszę znaleźć?
Więc daję sobie czas, na poszykiwania, przemyślenia i odpowiedzi na wszystkie pytania.


A na tą chwile, dopóki nie wymyślę, jaką kurację zastosować, skupiam się na ograniczaniu jedzonka.
Hehe próbowałyście kiedyś diety MŻ? Wiecie co to za dieta jest i od czego ten skrót?

Otóż MŻ to nic innego jak MNIEJ ŻRYJ (przepraszam, za wyraz, ale nie ja tą nazwę wymyśliłam ;). I w zasadzie to nie jest dieta, a sposób odżywiania. Jesz praktycznie wszystko to, co do tej pory, tylko w mniejszych ilościach.
Pomysłowe, prawda? Mało inwazyjne i przyjemne :) Tylko, że przynajmniej w moim przypadku niezbyt skuteczne. Dlaczego? Ponieważ mój organizm bardzo szybko przestawia się i przyzwyczaja do zmniejszonych racji żywnościowych i praktycznie nie ma żadnej zauważalnej różnicy w jego działaniu. Wygląda to tak, jakby drań sobie kalkulował: aaa dostaję teraz mniejsze posiłki, kapuję, trzeba to teraz w jak największym stopniu przerobić, przetrawić i nawet te niepotrzebne teraz kąski "odłożyć" na później, na te gorsze chwile, kiedy "stara" znowu wpadnie na genialny pomysł, by podjąć bardziej radykalne środki.
Taka już bestia cwana jest. I niestety nic się  z tym nie da zrobić.
Dlatego w moim przypadku dieta MŻ praktycznie wcale nie przynosi rezultatów, choć nie powiem chętnie bym ją stosowała na stałe.

Dobrze, więc już wiem, co z łagodnych sposobów mi nie pomaga. Więc może sięgnąć po bardziej radykalne środki?
Może spróbować, tak jak wiele kobiet i mężczyzn w ostatnim czasie, diety Ducana?
Bardzo długo myślałam, rozważałam tą opcję, porzucałam ją i wracałam ponownie. Bo choć co prawda słyszałam, że ludzie potrafią, stosując ją, dużo schudnąć, to niestety robi zbyt wielkie spustoszenie w ograniźmie.
Pomijam już to, że początkowo czuje się osłabienie organizmu i niedobór jedzonka- do tego można się przyzwyczaić. Natomiast to, co w późniejszym czasie dzieje się w naszym ograniźmie... Moja babcia kiedyś powtarzała, że we wszystkim trzeba zachować umiar, bo nawet zdrowe rzeczy w nadmiarze szkodzą. I myślę, że miała rację. Nie wierzycie? To jak wytłumaczyć fakt, że zdarza się wegetarianom zachorować na raka żołądka? Przecież odżywiają się zdrowo, prawda?
I nie chcę tu przytaczać artykułów, w których dziennikarze opisują schorzenia jakie mogą dotknąć stosujących dietę Ducana, bo nie chcę o tym myśleć. Nie chcę denerwować i was i siebie. Tak, siebie również, ponieważ ja też kiedyś stosowałam tę dietę. Dla swojego zdrowia zrezygnowałam. Z bólem, bo jednak paru kilogramów się pozbyłam. Niestety w pakiecie ze spadkiem wagi dostałam kilka nowych problemów zdrowotnych. Bilans wykazał, że jestem pod kreską ;)


Zrobiło się niezamierzenie smutno, a przecież tak nie miało być. W związku z tym, załączam komiks, który znalazłam na stronie http://www.doz.pl/





Podoba się Wam? :)
hehe trzeba coś zrobić, żeby ten tłuszczyk zginął skutecznie! Już ja się o to postaram! :)